Żyj na darmo, albo zgiń za coś
John Rambo to bez wątpienia kultowa postać. Można za nią nie przepadać, można być wobec niej obojętnym, ale należy przyznać rację, że na stałe odcisnęła swoje piętno w historii kina akcji.
Mija 20 lat od momentu gdy poprzednia część charyzmatycznego bohatera Johna Rambo zawitała na ekrany kin. Ostatnim razem, czyli w 1988 roku John Rambo walczył w Afganistanie przeciwko Rosjanom, w produkcji pod tytułem "Rambo III".
Czy jest powód, aby dziś cieszyć z tego, że seria nie pozostała trylogią i możemy oglądać kolejną część przygód Johna w kinach? Nie wiem czy moja odpowiedź na to pytanie, będzie obiektywna, gdyż wychowałem się na serii "Rambo" z Sylvestrem Stallone w roli głównej. Były to piękne czasy, czasy wielkich bohaterów, niezniszczalnych postaci, których przygody oglądało się z zapartym tchem i szeroko otwartymi ustami. Dziś, we współczesnym kinie, na próżno szukać podobnych kreacji, które byłyby tak wyraziste jak w tamtych czasach, dlatego też, tym bardziej miło jest się przenieść w przeszłość wraz z kolejną częścią nieustraszonego Johna, wyreżyserowaną przez samego Sylvestra Stallone.
Stallone powrócił już w wielkim stylu w 2006 roku wraz z filmem "Rocky Balboa", do którego napisał scenariusz i następnie osobiście go wyreżyserował. Tytuł zebrał pozytywne opinie, został dobrze odebrany na całym świecie, więc Stallone bez wahania poszedł dalej tym tropem. Z pewnością sukces filmu o słynnym bokserze z Filadelfii oraz przychylne opinie krytyków, przekonały go, że "Rambo" musi się udać.
I tak oto dostajemy "Johna Rambo", który w amerykańskich kinach został już wyświetlony 25.01.2008 roku, a w naszym kraju przyjdzie nam czekać do 07.03.2008.
Roboczych tytułów było kilka, a to miał być "Rambo 4", albo "Rambo IV: Pearl of the Cobra" czy też "Rambo to Hell and Back", ostatecznie jednak film został nazwany "John Rambo" i wydaje mi się, że pomysł jest jak najbardziej trafiony.
W czasach gdy Hollywood wypluwa z siebie film za filmem, a widz nie nadąża z oglądaniem, trudno o oryginalny scenariusz i niepowtarzalną fabułę, dlatego też nie spodziewajmy się czegoś zaskakującego, przecież tak naprawdę to nie o to tutaj chodzi, nie tym razem. Tak naprawdę to, chcemy dobrze się bawić, poczuć narastające napięcie, zobaczyć wartką akcję, a przede wszystkim uzyskać odpowiedź na najważniejsze pytanie: "Czy 60-letni S.Stallone nie jest do tej roli już za stary?". Odpowiadam już teraz – nie jest.
Początek filmu opatrzony jest znanym motywem muzycznym z poprzednich części, stworzonym przez Jerryego Goldsmitha, tym razem lekko odświeżony przez Briana Tylera, ale nadal tak samo świetnym. Ten utwór, wystarczająco wprowadzi nas w klimat w którym pozostaniemy aż do końcowych liter.
Wspomniana wyżej fabuła to w sumie standard filmów kina akcji, rozgrywających się w sercu dżungli. Podczas gdy John wiedzie spokojne życie jako przewoźnik barki w północnej Tajlandii, w tym samym czasie, niedaleko granicy, w Birmie, toczy się najdłuższa w historii świata, bo aż sześćdziesięcioletnia, wojna domowa, pomiędzy Karenami, a despotycznym i bezlitosnym wojskiem. I pewnie wszystko by tak zostało, gdyby nie grupka amerykańskich misjonarzy, która prosi Johna o przetransportowanie ich na tereny Birmy w celu niesienia pomocy tamtejszym poszkodowanym. Ostatecznie John godzi się za namową uczestniczki wyprawy – Sary (w tej roli Julie Benz) i zabiera ich na niebezpieczny teren.
Kilkanaście dni później, na miejscu zjawia się pastor Astor March, zaniepokojony brakiem wieści od swoich kolegów misjonarzy, wynajmuje najemników i prosi Johna o zabranie ich w to samo miejsce, w celu odszukania zaginionych. Nasz główny bohater od początku filmu przejawiał niechęć do walki, jednak ostatecznie postanawia pomóc i tak właśnie się zaczyna nierówna walka o przetrwanie.
Sylvester Stallone czasu już na pewno nie zatrzyma, ale trzeba przyznać rację, że na ten wiek, prezentuje się całkiem dobrze. Nawet zaryzykuję stwierdzeniem, że wygląda groźniej jak w filmach sprzed laty. Jest po prostu potężniejszy, z pokaźnym torsem i niskim głosem, który sprawia, że patrzymy na naszego bohatera z podziwem.
Oczywistym jest, że przygotowania do produkcji "Rocky Balboa" zrobiły swoje i teraz nasz dzielny John, może bez trudu biegać, skakać, strzelać i zabijać, jednak nie zmienia to faktu, że wielu malkontentów, którzy śmiali się na samą myśl o kolejnej części "Rambo", powinni teraz siedzieć cicho i zwrócić honor Stallone.
Bryzgająca krew, latające kończyny i widok ludzkich wnętrzności spowodowały, że film można określić jako krwawy, a nawet brutalny i zdecydowanie nie dla młodych widzów. Jest to najbardziej krwawa cześć wśród pozostałych i na pewno niektóre sceny niejednego widza odrzucą. Twórcy filmu chcieli zapewne, aby film był jak najbardziej realistyczny i takim właśnie się stał. I to jest wg mnie najsilniejszy atut "Johna Rambo", oczywiście zaraz po jego legendzie jaką bezapelacyjnie jest.
Nigdy nie byłem na wojnie, ale oglądając walkę toczącą się na ekranie, nie potrafię sobie wyobrazić, aby mogło wyglądać to w inny sposób. Po prostu czuje się moc latających pocisków i siłę wybuchów. Tak właśnie powinny wyglądać sceny batalistyczne, tak chcę to widzieć w innych produkcjach tego typu. Brawa dla fachowców od efektów specjalnych, bo odwalili kawał dobrej roboty, uważam, że przyczynili się do sukcesu tego filmu, stawiając nie na bezmyślną widowiskowość, ale na realizm.
"John Rambo" oczywiście posiada minusy. Jest kolejną pozycją w hollywoodzkim stylu, ma w treści patetyczne przemowy, których amerykanie nie są w stanie się pozbyć ze swoich produkcji oraz zakończenie, które nie jest w stanie zaskoczyć. Pomimo tego, film dostarczy nam oczekiwanej rozrywki, przekona nas do tego odważnego pomysłu jakim było nakręcenie kolejnej części oraz sprawi, że z kina nie wyjdziemy zawiedzeni.
Osobiście, zapraszam do kin 7 marca, wydaje mi się, że Sylvester Stallone i tym razem pokona krytyków, zatriumfuje nad sceptykami i utrze nosa niedowiarkom. Nie może być inaczej, w końcu to niezwyciężony John Rambo.
Autor: Bartosz Studenny
źródło - elif.pl serwis współpracujący z blogiem lejdistrend.blogi.pl
mam nadzieję, że to nie ostatnia strona/blog współpracujący z nami. Serdecznie zapraszam następnych chętnych :)
Dodaj komentarz